Województwo zachodniopomorskie znam najsłabiej ze
wszystkich. Dlatego w wakacje wybrałem się w końcu do Szczecina, ważnego portu
morskiego położonego z dala od morza, a nawet w sporej odległości od Zalewy
Szczecińskiej. Jakże odpowiednio, jednym z jego miast zabliźniaczonych jest
Bremerhaven, które co prawda leży blisko morza, ale jest eksklawą Bremy, również
śródlądowego portu morskiego.
Chociaż Szczecin nie jest położony nad Bałtykiem, to specyficzna kultura żeglarsko-rybacko-stoczniowa jest ważnym komponentem ogólnej geniusolociowatości.
![]() |
Przejawem tejże są śruby i kotwice walające się w różnych miejscach |
Z miasta Cz. nie było dogodnego
połączenia bezpośredniego, więc o 9:10 pojechaliśmy pospiesznym do Poznania.
Obok nas podróżował ktoś z dużym, czarnym psem o białych łapach. W mieście
rogali marcińskich, Starego Marycha i Nagłego Spawacza znaleźliśmy się o 12:30.
Prawie dwie godziny dzieliły nas od pospiesznego „Podlasiaka”, jadącego z
Suwałk przez Warszawę do Szczecina. Droga wiodła przez Choszczno i Stargard.
W Szczecinie stanęliśmy o 16:40.
Na dworcu wypatrzyłem mozaikę z mapą Wybrzeża, zaś przed samym dworcem stał
pomnik zwrotniczego, któremu ktoś założył arafatkę.
Zakwaterowanie trafiło się nam w
hotelu na Mazowieckiej. Po sąsiedzku mieliśmy m.in. Zespół Szkół Sportowych, komendę
policji, co ją ostatnio widziałem w serialu Odwilż, i siedzibę ABW. Nieco
dalej znajduje się betonowa patelnia zwana placem Solidarności, na którym stoi
wysmukły anioł – pomnik ofiar Grudnia 1970. Przy placu tym wyróżnia się nowoczesna
filharmonia, która wygląda, jakby jej jeszcze nie odpakowali z papieru.
Niedaleko stamtąd do Antykwariatu Pomorskiego, gdzie zanabyłem Szkielet
białego słonia Izy Klementowskiej (o Mozambiku) oraz pracę zbiorową Nazewnictwo
na pograniczach, wydaną przez USzcz, ale zawierającą m.in. artykuły polonistek
z Uniwersytetu Jana Dusiciela w mieście Cz.
Śniadania w hotelowej restauracji
były solidne i zapewniały mi fundament kaloryczny na cały dzień łażenia. O
dziwo, w czasie pobytu tylko raz jedliśmy na obiad pizzę, i to niezbyt okazałą
– we włoskiej traktorni przy placu Orła Białego. Plac okazał się rozkopany i
żeby dostać się do lokalu, musiałem obejść budynek od tyłu po nierównym
chodniku. Dotarłem jeszcze do drugiej pizzerii, położonej bliżej centrum
miasta, ale tam jadłem spaghetti. Poza tym stołowano się w sieciówkowej
naleśnikarni, w restauracji w Rynku, a także w pijalni czekolady Wedla.
![]() |
Jeszcze pójdę po dokładkę |
Z hotelowego okna miałem widok na
Odrę, a za nią wyspę znaną jako Łasztownia. Mieści się tam Morskie Centrum
Nauki w ogromnym budynku w kształcie statku, za nim stoi diabelski młyn i Dźwigozaury
– żurawie portowe, nocą efektownie podświetlone. Choć tuż obok przez rzekę
prowadzi Trasa Zamkowa, wejście na most okazało się niemożliwe z powodu
remontu. Trzeba było drałować do oddalonego o pół kilometru Długiego Mostu. Za
to mogłem podziwiać Trasę Zamkową od spodu: co filar, to mural, m.in. z
paprykarzem szczecińskim czy Notoriousem B.I.G.
![]() |
Biggie Smalls: to nawet nie jest on |
Droga do Długiego Mostu nie była
specjalnie uciążliwa, ponieważ biegła Bulwarem Piastowskim. Urządzono tam aleję
sławy polskiego żeglarstwa i stoczniostwa w postaci płyt metalowych w chodniku,
a kamiennych w murze. Na nabrzeżu stoją pomniki kota Umbriagi – towarzysza
szczecińskich żeglarzy w latach 40. – oraz dwóch innych pływców, w tym harcerza
w czapce z pomponem. Po drodze widać też mozaiczną mapę jeziora Dąbie.
Na Łasztowni za mostem zwraca
uwagę efektowny poniemiecki gmach urzędu skarbowego (dawniej celnego). Dużą
część wyspy zajmują tereny portowo-przemysłowe, częściowo zaniedbane i do
rozbiórki. Jest też fabryka czekolady „Gryf”, dzięki której w sobotę spowija
Łasztownię atrakcyjny zapach.
Nie starczyło czasu na zwiedzanie
Morskiego Centrum Techniki, ale przynajmniej wszedłem na taras widokowy. Wokół
diabelskiego młyna rozciągało się całe wesołe miasteczko, a dalej strefa
foodtrucków (futrowozów). Most z Łasztowni przerzucony został na Wyspę Grodzką,
gdzie najwyraźniej znajduje się przystań jachtowa i ogródki działkowe. Naszym
celem był postawiony pod koniec wyspy pomnik Krzysztofa Jarzyny ze Szczecina, postaci
granej przez Edwarda Linde-Lubaszenkę w jednym z filmów jego syna.
W pobliżu znajduje się też pomnik
paprykarza szczecińskiego, ale biada temu, kto szukałby go według map googla – wyprowadzą
one wędrowca w jakiś beznadziejny teren przemysłowy. Po dłuższych
poszukiwaniach okazało się, że paprykarz stoi całkiem blisko, tylko za murem,
na tyłach budynku tzw. Starej Rzeźni.
W samej Rzeźni znajdowała się
wystawa plakatów Leszka Żebrowskiego i nieco falliczna rzeźba szczecińskiej
syrenki.
Bliżej kwatery miałem Wały
Chrobrego, zwane dawniej Haken-Terrasse od nazwiska burmistrza, który je
wyciosał. Stoją tam monumentalne popruskie gmachy: Politechnika Morska (dawniej
zakład ubezpieczeń), Muzeum Narodowe (dawniej
Miejskie) i urząd wojewódzki (dawniej siedziba rejencji szczecińskiej).
Poniżej skarpy, przed frontem Muzeum, stoi monumentalna fontanna z wizerunkami Jana z Kolna oraz legendarnego XII-wiecznego pirata Wyszaka, na obwodzie ozdobiona herbami miast Pomorza, nie tylko Zachodniego. Flankowana jest przez dwa okolumnione budynki zwane rotundami, chociaż nie są idealnie okrągłe. Jest też w pobliżu pomnik faceta obłapiającego centaura. Nieopodal widziałem gościa koszącego chodnik kosiarką.
Na Odrze vis-a-vis Muzeum Narodowego cumował „Nawigator XXI”, statek szkolny Politechniki Morskiej.
Stare Miasto zostało całkiem
zniszczone w czasie II wojny, a następnie odbudowane, przy czym nie zawsze
zachowano zabytkowy charakter. W Rynku Siennym największe wrażenie robi gotycki
Ratusz Staromiejski oraz niebieska kamienica Linsinga, w której się stołowałem.
Właściwe
centrum miasta znajduje się na północny zachód od tzw. starówki. Przy
dwupasmowej al. Niepodległości zastać można Akademię Sztuki oraz neogotycką
Pocztę Główną. Galeria handlowa Kaskada odziedziczyła nazwę po znajdującym się ongiś
w tym samym miejscu lokalu gastronomicznym, którego historię zakończył
tragiczny pożar w 1981.
Wzięliśmy taksówkę do Parku Kasprowicza, aby sfotografować pomnik szczecinianki Heleny Majdaniec, położonego przy Teatrze Letnim.
Opodal, na zboczu zbiegającym ku jezioru
Rusałka, stoi instalacja Władysława Hasiora Płonące ptaki.
W pewnym momencie wyleźliśmy spośród
drzew na otwartą, piaszczystą patelnię z dupnym Pomnikiem Czynu Polaków. Trzy orzeły
o wadze 60 ton symbolizują trzy pokolenia Polaków odbudowujących ziemię
szczecińską.
Dalej rozciąga się rozłożysty
trawnik na tyłach Urzędu Miejskiego, znany jako Jasne Błonia Jana Pawła II. Stoi
przed nim – jak się nietrudno domyślić – pomnik papieża.
Po drugiej stronie pistacjowego urzędu
zaczyna się al. Jana Pawła II (dawniej Jedności Narodowej) – podobna jak częstochowskie
Aleje Trzy, dwie jezdnie i deptak między nimi. Na deptaku stoi rzeźba kury
będącej symbolem Szczecina.
Dochodzimy tamtędy do pl. Grundwalskiego,
przeciętego w połowie linią tramwajową. Zbiegają się tu gwiaździście ulice z
wszelkich kierunków. Spośród budynków zwraca uwagę była loża masońska,
zaadaptowana na aptekę.
Dalszy ciąg al. Jedności Pawła II
otwiera pomnik marynarza. Dalej prowadzi ona na plac Lotników, gdzie, jak sama
nazwa wskazuje, stoi pomnik faceta na koniu. Jest to replika renesansowej rzeźby
włoskiego kondotiera Bartolomeo Colleoniego. Niektórych może jednak bardziej
zainteresować tzw. grułąb.
Spośród ulic śródmieścia należy
też wymienić ulice Bolesława Krzywoustego i Bogusława X. Kawałek tej ostatniej
ma charakter deptaku.
Jednym z zasadniczych celów w tej
części miasta był dla mnie sklep niezależnej wytwórni płytowej Jimmy Jazz Records, specjalizującej
się w punk rocku. Kupiłem tam album szczecińskiej grupy The Analogs od sprzedawcy,
który okazał się producentem jej nagrań. Poza ową załogą skino-punkową do
znanych tutejszych zespołów należały alternatywne Pogodno i metalowe Quo Vadis.
Największą w ogóle szczecińską gwiazdą był Hey, ale się przeprowadził.
Do największych zabytków miasta
należy potężny biały sernik Zamku Książąt Pomorskich, dominujący nad Odrą i
starym miastem. Przed wejściem stoi pomnik Bogusława X (brak pokrewieństwa z
Malcolmem) i jego żony Anny Jagiellonki (nie mylić z córką Starego Zygmunta).
Na zamku są dwa dziedzińce,
opera, urząd marszałkowski i coś tam jeszcze. Zwraca także uwagę efektowny
zegar na wieży od strony dziedzińca.
Pewne kuriozum stanowi wisząca na dziedzińcu mapa
centrum Szczecina, na której z m.in. al. Kardynała Wyszyńskiego sąsiadują al.
Jedności Narodowej i ul. Obrońców Stalingradu, a w dodatku przekręcone zostały
nazwisko Roosevelta i imię gen. Ludomiła Rayskiego.
Parę pomieszczeń zaadaptowano na ekspozycję
stałą: sztuka sakralna, sarfokagi książąt pomorskich, rzeźbione kredensy…
Zszedłem też do lochów, ale były bardzo niewielkie. Za to udało się tradycyjnie wejść na wieżę. Z góry imponujący widok, szkoda tylko, że wiało.
Muzeum Narodowe ma w mieście
kilka oddziałów i w sobotę do wszystkich wstęp wolny. Najważniejszy to wspomniany
już monumentalny gmach na Wałach Chlobrego. Część budynku zajmuje teatr,
natomiast na klatce schodowej stoją rzeźby antyczne (a w zasadzie ich nowożytne
odlwy z czasów pruskich).
Na parterze spodobała mi się duża
kolekcja sztuki sakralnej, w tym parę wielkich krucyfiksów oraz potężny
Poliptyk Stargardzki, tudzież kilkoro uroczo wykrzywionych świętych (oraz
łotrów męczących Jezusa).
W przeciwległym skrzydle
urządzono wystawę „Trauma wojny”, poświęconą totalitaryzmom i marytrologii XX
w. – zestawienie przedmiotów z epoki i dzieł polskich artystów, w tym Krawczyk,
Kantor i dwa Hasiory.
Na piętrze była wystawa
poświęcona Stoczni Szczecińskiej i założycielowi pierwszego muzeum morskiego.
Najbardziej podobała mi się jednak wystawa afrykańska: rekonstrukcje chat,
stroje ceremonialne (maski itp.), lalki od Tunezji po Demokratyczne Kongo –
głównie Afryka Zachodnia i Centralna.
W Ratuszu Staromiejskim mieści się
Muzeum Historii Szczecina. Na parterze przedstawiają pradzieje i średniowiecze
(łącznie z przekrojem przez warstwy osadnicze na całą ścianę), na I piętrze
nowożytność, ale jedno ze skrzydeł zajęła pstrokata, kolażowa instalacja
artystyczna „Prowizorium”, złożona dosłownie z wszystkiego, co podleciało.
Na drugim piętrze przedstawiono historię
Szczecina w XX w., którą współtworzyli także Helena Majdaniec i motorower
Junak.
Same schody w muzeum to też
niezły zabytek.
Przy ul. Staromłyńskiej są dwa
oddziały muzeum po przeciwległych stronach ulicy. W Muzeum Sztuki Współczesnej zastaliśmy
tylko ekspozycję „Quantum Babylon” Romana Lipskiego. Składała się z paru
dywanów o różnej fakturze, które wisiały na ścianach lub leżały na postumentach
i można było ich dotykać, a nawet na nich siadać. Z rzutników leciały
elektroniczne wizualizacje.
Naprzeciw znajduje się Muzeum
Tradycji Regionalnych: znaleziska archeologiczne z epoki kamienia, brązu,
żelaza i średniowiecza, rzeczy (m.in. ciuchy) związane z książętami pomorskimi,
stare srebra, porcelana, numizmatyka – w tym pieniądz zastępczy, np.
koszaliński banknot o nominale 200 mld marek.
![]() |
A może to twój przyszły wiceminister |
Spośród kościołów przede
wszystkim zwraca uwagę potężna, gotycka balizyka katedralna św. Jakuba w
pobliżu Zamku Książąt. W centrum rzuca się w oczy wielki, modernistyczny i porośnięty
dzikim winem kościół Serca Jezusowego, prowadzony przez księży chrystusowców
(nie odwrotnie!), zgromadzenie ważne dla dziejów katolicyzmu na Pomorzu
Zachodnim po 1945. Naprzeciwko wznosi się neogotycki kościół garnizonowy św. Wojciecha.
Fanom sakromodernizmu należałoby
rekomendnąć kościoły św. Ottona z Bambergu i św. Krzyża w dzielnicy Pogodno,
ale nie dotarliśmy w tamte okolice. Spośród innych denominacji polskokatolicy
mają neogotycki kościół św. Piotra i Pawła, za to w prestiżowym miejscu – na
którym dawniej stała pierwsza szczecińska świątynia, zbudowana przez
wspomnianego Ottona Bambra. Prawosławni dysponują cerkwią św. Mikołaja o
złotych kopułach.
Najsłynniejszym kotem Szczecina –
oprócz Umbriagi – był ongiś czarno-biały Gacek, który koczował po ulicy
Kaszubskiej i stanowił swoistą atrakcję turystyczną, a od podkarmiania zrobił
się bardzo kulisty. W końcu ktoś go adoptował, a Gacka upamiętnia lodziarnia w
rejonie, gdzie przebywał.
Jest też w mieście kocia
kawiarnia. Za naszej bytności przebywało tam 11 kiziaków, w tym 2 czarne, 2 pingwiny,
2 pręgowane, 3 krówki i szylkretka. Najbardziej spodobał mi się Maniek, biały z
czarnym ogonem i czarną łatą na oku. Kiedy zacząłem bawić się z nim wędką, tak mu
się spodobało, że zaczepiał potem ludzi, żeby mu poświęcili czas. Zwracał też uwagę
Pablo – wielki, pręgowany, z białymi łapami i końcówką ogona. Po jakimś czasie
obsługa przyniosła Pączusia – również wielki i bury, z wielkimi polikami, z
pyska widać życie uliczne (kto by zgadł, że ma dopiero 4 lata?), ale bardzo
miziasty i łagodny. Ten, którego nazywają Kitku, był najwyraźniej kotem z
hipoplazją, bo się lekko zataczał.
Wracaliśmy pociągiem z przesiadką
we Wrocławiu. Aby mieć więcej czasu, zatrzymaliśmy się w hotelu koło dworca i w
dalszą drogę ruszyliśmy nazajutrz. Wada: ciągle słychać hałasujące tramwaje.
Śniadanie też mniej imponujące niż w Szczecinie.
![]() |
Bracia Solpolu jeszcze stoją |
Ogólne wrażenia mam pozytywne, tylko momentami było za gorąco.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz