środa, 30 lipca 2025

Miasto rozbójników i żon marynarzy, czyli port bez morza

 

Województwo zachodniopomorskie znam najsłabiej ze wszystkich. Dlatego w wakacje wybrałem się w końcu do Szczecina, ważnego portu morskiego położonego z dala od morza, a nawet w sporej odległości od Zalewy Szczecińskiej. Jakże odpowiednio, jednym z jego miast zabliźniaczonych jest Bremerhaven, które co prawda leży blisko morza, ale jest eksklawą Bremy, również śródlądowego portu morskiego.



            Chociaż Szczecin nie jest położony nad Bałtykiem, to specyficzna kultura żeglarsko-rybacko-stoczniowa jest ważnym komponentem ogólnej geniusolociowatości.

Przejawem tejże są śruby i kotwice walające się w różnych miejscach

Z miasta Cz. nie było dogodnego połączenia bezpośredniego, więc o 9:10 pojechaliśmy pospiesznym do Poznania. Obok nas podróżował ktoś z dużym, czarnym psem o białych łapach. W mieście rogali marcińskich, Starego Marycha i Nagłego Spawacza znaleźliśmy się o 12:30. Prawie dwie godziny dzieliły nas od pospiesznego „Podlasiaka”, jadącego z Suwałk przez Warszawę do Szczecina. Droga wiodła przez Choszczno i Stargard.

W Szczecinie stanęliśmy o 16:40. Na dworcu wypatrzyłem mozaikę z mapą Wybrzeża, zaś przed samym dworcem stał pomnik zwrotniczego, któremu ktoś założył arafatkę.

Zakwaterowanie trafiło się nam w hotelu na Mazowieckiej. Po sąsiedzku mieliśmy m.in. Zespół Szkół Sportowych, komendę policji, co ją ostatnio widziałem w serialu Odwilż, i siedzibę ABW. Nieco dalej znajduje się betonowa patelnia zwana placem Solidarności, na którym stoi wysmukły anioł – pomnik ofiar Grudnia 1970. Przy placu tym wyróżnia się nowoczesna filharmonia, która wygląda, jakby jej jeszcze nie odpakowali z papieru. Niedaleko stamtąd do Antykwariatu Pomorskiego, gdzie zanabyłem Szkielet białego słonia Izy Klementowskiej (o Mozambiku) oraz pracę zbiorową Nazewnictwo na pograniczach, wydaną przez USzcz, ale zawierającą m.in. artykuły polonistek z Uniwersytetu Jana Dusiciela w mieście Cz.

Śniadania w hotelowej restauracji były solidne i zapewniały mi fundament kaloryczny na cały dzień łażenia. O dziwo, w czasie pobytu tylko raz jedliśmy na obiad pizzę, i to niezbyt okazałą – we włoskiej traktorni przy placu Orła Białego. Plac okazał się rozkopany i żeby dostać się do lokalu, musiałem obejść budynek od tyłu po nierównym chodniku. Dotarłem jeszcze do drugiej pizzerii, położonej bliżej centrum miasta, ale tam jadłem spaghetti. Poza tym stołowano się w sieciówkowej naleśnikarni, w restauracji w Rynku, a także w pijalni czekolady Wedla.

Jeszcze pójdę po dokładkę

Z hotelowego okna miałem widok na Odrę, a za nią wyspę znaną jako Łasztownia. Mieści się tam Morskie Centrum Nauki w ogromnym budynku w kształcie statku, za nim stoi diabelski młyn i Dźwigozaury – żurawie portowe, nocą efektownie podświetlone. Choć tuż obok przez rzekę prowadzi Trasa Zamkowa, wejście na most okazało się niemożliwe z powodu remontu. Trzeba było drałować do oddalonego o pół kilometru Długiego Mostu. Za to mogłem podziwiać Trasę Zamkową od spodu: co filar, to mural, m.in. z paprykarzem szczecińskim czy Notoriousem B.I.G.

Biggie Smalls: to nawet nie jest on

Droga do Długiego Mostu nie była specjalnie uciążliwa, ponieważ biegła Bulwarem Piastowskim. Urządzono tam aleję sławy polskiego żeglarstwa i stoczniostwa w postaci płyt metalowych w chodniku, a kamiennych w murze. Na nabrzeżu stoją pomniki kota Umbriagi – towarzysza szczecińskich żeglarzy w latach 40. – oraz dwóch innych pływców, w tym harcerza w czapce z pomponem. Po drodze widać też mozaiczną mapę jeziora Dąbie.

Na Łasztowni za mostem zwraca uwagę efektowny poniemiecki gmach urzędu skarbowego (dawniej celnego). Dużą część wyspy zajmują tereny portowo-przemysłowe, częściowo zaniedbane i do rozbiórki. Jest też fabryka czekolady „Gryf”, dzięki której w sobotę spowija Łasztownię atrakcyjny zapach.

Nie starczyło czasu na zwiedzanie Morskiego Centrum Techniki, ale przynajmniej wszedłem na taras widokowy. Wokół diabelskiego młyna rozciągało się całe wesołe miasteczko, a dalej strefa foodtrucków (futrowozów). Most z Łasztowni przerzucony został na Wyspę Grodzką, gdzie najwyraźniej znajduje się przystań jachtowa i ogródki działkowe. Naszym celem był postawiony pod koniec wyspy pomnik Krzysztofa Jarzyny ze Szczecina, postaci granej przez Edwarda Linde-Lubaszenkę w jednym z filmów jego syna.

W pobliżu znajduje się też pomnik paprykarza szczecińskiego, ale biada temu, kto szukałby go według map googla – wyprowadzą one wędrowca w jakiś beznadziejny teren przemysłowy. Po dłuższych poszukiwaniach okazało się, że paprykarz stoi całkiem blisko, tylko za murem, na tyłach budynku tzw. Starej Rzeźni.

W samej Rzeźni znajdowała się wystawa plakatów Leszka Żebrowskiego i nieco falliczna rzeźba szczecińskiej syrenki.

Bliżej kwatery miałem Wały Chrobrego, zwane dawniej Haken-Terrasse od nazwiska burmistrza, który je wyciosał. Stoją tam monumentalne popruskie gmachy: Politechnika Morska (dawniej zakład ubezpieczeń),  Muzeum Narodowe (dawniej Miejskie) i urząd wojewódzki (dawniej siedziba rejencji szczecińskiej).

Poniżej skarpy, przed frontem Muzeum, stoi monumentalna fontanna z wizerunkami Jana z Kolna oraz legendarnego XII-wiecznego pirata Wyszaka, na obwodzie ozdobiona herbami miast Pomorza, nie tylko Zachodniego. Flankowana jest przez dwa okolumnione budynki zwane rotundami, chociaż nie są idealnie okrągłe. Jest też w pobliżu pomnik faceta obłapiającego centaura. Nieopodal widziałem gościa koszącego chodnik kosiarką.


      Na Odrze vis-a-vis Muzeum Narodowego cumował „Nawigator XXI”, statek szkolny Politechniki Morskiej.

Stare Miasto zostało całkiem zniszczone w czasie II wojny, a następnie odbudowane, przy czym nie zawsze zachowano zabytkowy charakter. W Rynku Siennym największe wrażenie robi gotycki Ratusz Staromiejski oraz niebieska kamienica Linsinga, w której się stołowałem.


            Właściwe centrum miasta znajduje się na północny zachód od tzw. starówki. Przy dwupasmowej al. Niepodległości zastać można Akademię Sztuki oraz neogotycką Pocztę Główną. Galeria handlowa Kaskada odziedziczyła nazwę po znajdującym się ongiś w tym samym miejscu lokalu gastronomicznym, którego historię zakończył tragiczny pożar w 1981.

            Wzięliśmy taksówkę do Parku Kasprowicza, aby sfotografować pomnik szczecinianki Heleny Majdaniec, położonego przy Teatrze Letnim. 

Opodal, na zboczu zbiegającym ku jezioru Rusałka, stoi instalacja Władysława Hasiora Płonące ptaki.

W pewnym momencie wyleźliśmy spośród drzew na otwartą, piaszczystą patelnię z dupnym Pomnikiem Czynu Polaków. Trzy orzeły o wadze 60 ton symbolizują trzy pokolenia Polaków odbudowujących ziemię szczecińską.

Dalej rozciąga się rozłożysty trawnik na tyłach Urzędu Miejskiego, znany jako Jasne Błonia Jana Pawła II. Stoi przed nim – jak się nietrudno domyślić – pomnik papieża.

Po drugiej stronie pistacjowego urzędu zaczyna się al. Jana Pawła II (dawniej Jedności Narodowej) – podobna jak częstochowskie Aleje Trzy, dwie jezdnie i deptak między nimi. Na deptaku stoi rzeźba kury będącej symbolem Szczecina.

Dochodzimy tamtędy do pl. Grundwalskiego, przeciętego w połowie linią tramwajową. Zbiegają się tu gwiaździście ulice z wszelkich kierunków. Spośród budynków zwraca uwagę była loża masońska, zaadaptowana na aptekę.

Dalszy ciąg al. Jedności Pawła II otwiera pomnik marynarza. Dalej prowadzi ona na plac Lotników, gdzie, jak sama nazwa wskazuje, stoi pomnik faceta na koniu. Jest to replika renesansowej rzeźby włoskiego kondotiera Bartolomeo Colleoniego. Niektórych może jednak bardziej zainteresować tzw. grułąb.

Spośród ulic śródmieścia należy też wymienić ulice Bolesława Krzywoustego i Bogusława X. Kawałek tej ostatniej ma charakter deptaku.


Jednym z zasadniczych celów w tej części miasta był dla mnie sklep niezależnej wytwórni płytowej Jimmy Jazz Records, specjalizującej się w punk rocku. Kupiłem tam album szczecińskiej grupy The Analogs od sprzedawcy, który okazał się producentem jej nagrań. Poza ową załogą skino-punkową do znanych tutejszych zespołów należały alternatywne Pogodno i metalowe Quo Vadis. Największą w ogóle szczecińską gwiazdą był Hey, ale się przeprowadził.

Do największych zabytków miasta należy potężny biały sernik Zamku Książąt Pomorskich, dominujący nad Odrą i starym miastem. Przed wejściem stoi pomnik Bogusława X (brak pokrewieństwa z Malcolmem) i jego żony Anny Jagiellonki (nie mylić z córką Starego Zygmunta).

Na zamku są dwa dziedzińce, opera, urząd marszałkowski i coś tam jeszcze. Zwraca także uwagę efektowny zegar na wieży od strony dziedzińca.

Pewne kuriozum stanowi wisząca na dziedzińcu mapa centrum Szczecina, na której z m.in. al. Kardynała Wyszyńskiego sąsiadują al. Jedności Narodowej i ul. Obrońców Stalingradu, a w dodatku przekręcone zostały nazwisko Roosevelta i imię gen. Ludomiła Rayskiego.

Parę pomieszczeń zaadaptowano na ekspozycję stałą: sztuka sakralna, sarfokagi książąt pomorskich, rzeźbione kredensy…

Zszedłem też do lochów, ale były bardzo niewielkie. Za to udało się tradycyjnie wejść na wieżę. Z góry imponujący widok, szkoda tylko, że wiało.

Muzeum Narodowe ma w mieście kilka oddziałów i w sobotę do wszystkich wstęp wolny. Najważniejszy to wspomniany już monumentalny gmach na Wałach Chlobrego. Część budynku zajmuje teatr, natomiast na klatce schodowej stoją rzeźby antyczne (a w zasadzie ich nowożytne odlwy z czasów pruskich).

Na parterze spodobała mi się duża kolekcja sztuki sakralnej, w tym parę wielkich krucyfiksów oraz potężny Poliptyk Stargardzki, tudzież kilkoro uroczo wykrzywionych świętych (oraz łotrów męczących Jezusa).

W przeciwległym skrzydle urządzono wystawę „Trauma wojny”, poświęconą totalitaryzmom i marytrologii XX w. – zestawienie przedmiotów z epoki i dzieł polskich artystów, w tym Krawczyk, Kantor i dwa Hasiory.

Na piętrze była wystawa poświęcona Stoczni Szczecińskiej i założycielowi pierwszego muzeum morskiego. Najbardziej podobała mi się jednak wystawa afrykańska: rekonstrukcje chat, stroje ceremonialne (maski itp.), lalki od Tunezji po Demokratyczne Kongo – głównie Afryka Zachodnia i Centralna.

W Ratuszu Staromiejskim mieści się Muzeum Historii Szczecina. Na parterze przedstawiają pradzieje i średniowiecze (łącznie z przekrojem przez warstwy osadnicze na całą ścianę), na I piętrze nowożytność, ale jedno ze skrzydeł zajęła pstrokata, kolażowa instalacja artystyczna „Prowizorium”, złożona dosłownie z wszystkiego, co podleciało.  

Na drugim piętrze przedstawiono historię Szczecina w XX w., którą współtworzyli także Helena Majdaniec i motorower Junak.

Same schody w muzeum to też niezły zabytek.

Przy ul. Staromłyńskiej są dwa oddziały muzeum po przeciwległych stronach ulicy. W Muzeum Sztuki Współczesnej zastaliśmy tylko ekspozycję „Quantum Babylon” Romana Lipskiego. Składała się z paru dywanów o różnej fakturze, które wisiały na ścianach lub leżały na postumentach i można było ich dotykać, a nawet na nich siadać. Z rzutników leciały elektroniczne wizualizacje.

Naprzeciw znajduje się Muzeum Tradycji Regionalnych: znaleziska archeologiczne z epoki kamienia, brązu, żelaza i średniowiecza, rzeczy (m.in. ciuchy) związane z książętami pomorskimi, stare srebra, porcelana, numizmatyka – w tym pieniądz zastępczy, np. koszaliński banknot o nominale 200 mld marek.

A może to twój przyszły wiceminister

Spośród kościołów przede wszystkim zwraca uwagę potężna, gotycka balizyka katedralna św. Jakuba w pobliżu Zamku Książąt. W centrum rzuca się w oczy wielki, modernistyczny i porośnięty dzikim winem kościół Serca Jezusowego, prowadzony przez księży chrystusowców (nie odwrotnie!), zgromadzenie ważne dla dziejów katolicyzmu na Pomorzu Zachodnim po 1945. Naprzeciwko wznosi się neogotycki kościół garnizonowy św. Wojciecha.

Fanom sakromodernizmu należałoby rekomendnąć kościoły św. Ottona z Bambergu i św. Krzyża w dzielnicy Pogodno, ale nie dotarliśmy w tamte okolice. Spośród innych denominacji polskokatolicy mają neogotycki kościół św. Piotra i Pawła, za to w prestiżowym miejscu – na którym dawniej stała pierwsza szczecińska świątynia, zbudowana przez wspomnianego Ottona Bambra. Prawosławni dysponują cerkwią św. Mikołaja o złotych kopułach.

Najsłynniejszym kotem Szczecina – oprócz Umbriagi – był ongiś czarno-biały Gacek, który koczował po ulicy Kaszubskiej i stanowił swoistą atrakcję turystyczną, a od podkarmiania zrobił się bardzo kulisty. W końcu ktoś go adoptował, a Gacka upamiętnia lodziarnia w rejonie, gdzie przebywał.

Jest też w mieście kocia kawiarnia. Za naszej bytności przebywało tam 11 kiziaków, w tym 2 czarne, 2 pingwiny, 2 pręgowane, 3 krówki i szylkretka. Najbardziej spodobał mi się Maniek, biały z czarnym ogonem i czarną łatą na oku. Kiedy zacząłem bawić się z nim wędką, tak mu się spodobało, że zaczepiał potem ludzi, żeby mu poświęcili czas. Zwracał też uwagę Pablo – wielki, pręgowany, z białymi łapami i końcówką ogona. Po jakimś czasie obsługa przyniosła Pączusia – również wielki i bury, z wielkimi polikami, z pyska widać życie uliczne (kto by zgadł, że ma dopiero 4 lata?), ale bardzo miziasty i łagodny. Ten, którego nazywają Kitku, był najwyraźniej kotem z hipoplazją, bo się lekko zataczał.

Wracaliśmy pociągiem z przesiadką we Wrocławiu. Aby mieć więcej czasu, zatrzymaliśmy się w hotelu koło dworca i w dalszą drogę ruszyliśmy nazajutrz. Wada: ciągle słychać hałasujące tramwaje. Śniadanie też mniej imponujące niż w Szczecinie.

Bracia Solpolu jeszcze stoją

Ogólne wrażenia mam pozytywne, tylko momentami było za gorąco.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz