W
ostatnim czasie przyszło mi do głowy obejrzeć se na Jutubie co
kuriozalniejsze występy z przesłuchań do programów talentowych
typu X-Factor czy Mam talent. Przy czym nie ciągnie
mnie do polskich produkcji tego typu. Ongiś miałem fazę na
programy amerykańskie lub brytyjskie, teraz postanowiłem zapoznać
się z wersją ukraińską, czyli Ukrajina maje tałant – dyplom z Kultury Rosji i Narodów
Sąsiednich zobowiązuje.
Należy postawić sobie pytanie: po co to oglądam?
Najłatwiej odpowiedzieć, że dla tzw. funu, ale to nie jest cała
prawda. Łatwo bowiem sprowadzić recepcję takich programów do
prymitywnej beki z występującego typa, ja natomiast, cóż, na
większość kandydatów patrzę z życzliwością (są wyjątki).
W końcu brak kompetencji w jakiejś jednej określonej
dziedzinie nie czyni człowieka od razu całościowo głupim. Skupiam
się więc na walorze (anty)artystycznym, zgodnie z hasłem
postprymitywistów: “nawet zły artysta ma prawo żyć i tworzyć,
a każdy odbiorca ma prawo go zjechać lub nie”. Jest to także
okazja, by zmierzyć się z zawyżoną samooceną własnych zdolności
wokalnych (na zasadzie: “a czy ja bym w tym miejscu też nie uciął
koguta?”) i odnotowanie, jakie błędy najczęściej się popełnia.
A tak w ogóle program jest zwierciadłem, w którym odbija się
społeczeństwo. Kogóż tam nie ma: uczniowie, studentki, emeryci,
ochroniarze, urzędniczki, ślusarze, gospodynie domowe, spawacze,
biznesmeni i bezrobotni… Jedni chcą się tylko pokazać w
telewizji, inni są święcie przekonani, że naprawdę mają talent,
jeszcze inni na nic konkretnego nie liczą, po prostu zamierzają
przeżyć jakąś przygodę. Wielu jednak uczestnikom entuzjazmu i
chęci nie brakuje, a nawet mają ich więcej niż talentu.
Obejrzałem
sobie wyimki z pierwszych czterech sezonów, emitowanych w latach
2009-2012. Tego typu antologie “prikolnych nomierow” (starałem
się omijać nagranie, jeżeli tytuł zawierał określenia
wartościujące typu “debiły”) wrzucane były potem na Youtube
przez różnych userów i w różnej jakości, więc skupiłem się
na trzech zestawach godzinnych i jednym półgodzinnym. W tym
ostatnim, z IV sezonu, zetknąłem się też ze specyficznym signumem
temporisem w postaci informacji w zamykanym oknie: “Imigracja do
Europy, obywatelstwo Węgier – informacja pod spodem filmu”.
Kandydatów na talenty oceniało trzyosobowe jury,
władające straszliwą mocą wciśnięcia czerwonego przycisku,
oznaczającego “wystarczy”. Tworzyli je: Ihor Kondratiuk, weteran
prowadzenia teleturniejów (od 1985), sprawiający wrażenie
najbardziej zblazowanego, dziennikarka Sława Frołowa, która bardzo
fotogenicznie wyraża zdumienie, szok i zażenowanie, oraz łysy
choreograf Wład Jama, najbardziej tolerancyjny/wytrzymały –
zazwyczaj nażymał knopkę jako ostatni. Wszyscy troje są bardzo
wstydliwi, przy “odważniejszych” uczestnikach odwracają wzrok
albo zasłaniają twarze notatkami, a gdy jedna tancorka z IV sezonu
na koniec numeru zaprezentowała części niesforne (przez rajstopy,
but still), Wład schował się pod stołem.
Interesująca jest kwestia językowa, swego rodzaju
ilustracja ukraińskiej dwujęzyczności. Spośród jurorów Ihor
mówi po ukraińsku, pozostała dwójka po rosyjsku, kandydaci na
talent są tacy i owacy, zaś wszyscy doskonale się nawzajem
rozumieją. Nie jest rzadkością sytuacja, gdy wykonawca mówi po
ukraińsku, a śpiewa po rosyjsku, jurorzy zadają mu pytania w
języku rosyjskim, zaś komentarz z offu i napisy są po ukraińsku.
Uczestnicy zazwyczaj śpiewają, w drugiej kolejności
tańczą, niektórzy śpiewają i tańczą. Dość rzadko grają na
jakimś instrumencie, nawet na byle gitarze. Do ewenementów należał
Andriej, facet w średnim wieku i rockerskim imażu (długie włosy,
kamizela, bandana, ciemne okulary), który szatkował na bałabajce
Ty ż mene pidmanuła oraz Hotel California, ten
ostatni śpiewany “po norwesku”. Przez cały swój występ nawet
nie widział jurorów, będąc przekonan, że siedzą na balkonie.
Gdyby tak chociaż bałałajkę miał nastrojoną…
W kategorii tanecznej stosunkowo najczęściej zdarzały
się sceny gorszące, połączone z – czasami bardziej niż
sugerowaną – ikonografią średniowiecza. Kontrast dla nich
stanowiła 53-letnia bezrobotna Swietłana, podająca się za
reinkarnację Isadory Duncan. Ubrana w rurki, biały cwiter w czarne
wzorki oraz czerwony szal, wykonała własny układ do Wagnerowskiego
“Cwału walkirii”, niezupełnie robiący wrażenie. Na
krytykę odpowiedziała, że ona nie balerina, a filozof, i że ona
tu stańcowała swoją filozofię życia. Hojotoho!
Do rzadszych form aktywności należały działania
komediowe (choćby sobowtór Julii Tymoszenko), występy
iluzjonistyczne, a także pokazy z udziałem zwierzętów. Te
ostatnie oglądałem z przykrością, bo to niepotrzebne stresowanie
fauny, jednak kiedy pojawiła się treserka kotów, której występ w
dużej mierze polegał na łapaniu kotów spaprykowywujących w te
pędy za kulisy, nie mogłem oprzeć się poczuciu Schadenfreude
– wobec treserki, rzecz jasna. Kto próbuje tresować koty, ten w
końcu wyStresuje – je albo sam się!
Dominowały wszakże popisy wokalne. Sam śpiew
niektórym nie wystarcza – wzbogacają go o dodatkowe elementy i
śpiewają z zamkniętymi ustami albo wisząc głową w dół. Co
prawda w tym ostatnim przypadku facet śpiewał na tyle dobrze, że
miałby spore szanse, gdyby nawet nie wisiał, i zresztą jury
przepuściło go ze względu na śpiew, a nie na zwis.
Nie miał takich szans 26-letni kierowca Aleksander,
wykonywujący piosenkę Borisa Mojsiejewa Gołubaja łuna.
Chłopak nie miał słuchu i zamiast śpiewać, po prostu recytował.
Trema żarła go tak potwornie, że nie sposób było nie współczuć,
widząc jego przerażone spojrzenie i drżącą rękę z mikrofonem.
Do tego pomylił tekst, a w pewnym nawet momencie obsunął mu się
akcent. Doszło do tego, że sami jurorzy zaczęli mu pomagać,
poddając rytm. Aleksander powrócił w trzecim sezonie, gdzie nadal
nie był dobrym śpiewakiem, ale przynajmniej tak się już nie
stresował.
Nie wiem, jak to było w polskim Mam talent czy wersjach
anglosaskich, ale w wersji ukraińskiej stosunkowo sporo wykonawców
prezentowało własne, napisane przez siebie piosenki, o treści
zazwyczaj dość banalnej, z częstochowskimi rymami itp. Niektórzy
próbowali się podlizać żyrorom, pisząc piosenki na ich temat lub
robiąc dla nich striptis.
Do najbardziej pamiętnych przypadków należał Maksym Doszi z Odessy,
uprawiający, jak się przechwalał,
“ekspierimientalno-altiernatiwnyj rep” połączony z mieszaniem
języków rosyjskiego i angielskiego. Choć zupełnie nie kumalski
hip-hopu, słyszałem przecież, że to cienizna. Sam wykonuwacz nie
był wobec siebie tak krytyczny. Wykłócał się z jurorami,
zarzucając im, że nie rozumieją jego geniuszu, a na koniec,
odchodząc za kulisy, rzucił groźnie: “Ja tu jeszcze wrócę!”.
Istotnie, w trzecim sezonie Maks pojawił się znowu, tym razem
brodaty i w łososiowej koszuli, a kiedy ani publika, ani jurorzy nie
padli wszyscy czołem jednym kołem, odstawił pokaz bucery, nazwał
Kondratiuka sprzedajnym i zapowiedział, że w 2017 roku będzie już
śpiewał z Lady Gagą, o ile ona dożyje. Kiedy go zguglałem,
okazało się, że chłopina, znany także pod pseudonimem
artystycznym Cruel Addict (który sam na własne potrzeby tłumaczy
jako “Żestokij Wlijatiel”), jest w runetach swoistym
bekocelebrytą, w dużym skrócie – ichniejszym odpowiednikiem
Lecha Rocha Pawlaka, tylko bardziej hardkorowym, być może
wymagającym specjalistycznej pomocy.
Moim faworytem pozostaje lecz 37-letni ślusarz Dmitrij z Krzywego Rogu,
który wystapił w stroju piłkarskim i zaprezentował “piosenkę”
własnego autorstwa, pod nieskomplikowanym tytułem “Dynamo Kijew –
sztanga!”. Był to ciekawy w swym prymitywiźmie przykład muzyki
naiwnej, z pozbawionym większej struktury skandowaniem zamiast
śpiewu oraz akompaniamentem nietrzymającym się żadnej tonacji
(przypuszczalnie sam byłbym w stanie coś takiego ulepić na swoim
synciaku Casio, którego z piętnaście lat nie używałem). Dla
jurorów było to doświadczenie tak wstrząsające, że Sława i
Ihor wcisnęli guzik równocześnie. Za to Wład skomentował: “Sala
mnie zaraz zabije, ale… mnie się podobało!”
Czy coś
wyniosłem z tego programu? MNÓSTWO!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz