poniedziałek, 30 stycznia 2017

Ukrajina ne maje tałantu

W ostatnim czasie przyszło mi do głowy obejrzeć se na Jutubie co kuriozalniejsze występy z przesłuchań do programów talentowych typu X-Factor czy Mam talent. Przy czym nie ciągnie mnie do polskich produkcji tego typu. Ongiś miałem fazę na programy amerykańskie lub brytyjskie, teraz postanowiłem zapoznać się z wersją ukraińską, czyli Ukrajina maje tałant – dyplom z Kultury Rosji i Narodów Sąsiednich zobowiązuje.
Należy postawić sobie pytanie: po co to oglądam? Najłatwiej odpowiedzieć, że dla tzw. funu, ale to nie jest cała prawda. Łatwo bowiem sprowadzić recepcję takich programów do prymitywnej beki z występującego typa, ja natomiast, cóż, na większość kandydatów patrzę z życzliwością (są wyjątki). W końcu brak kompetencji w jakiejś jednej określonej dziedzinie nie czyni człowieka od razu całościowo głupim. Skupiam się więc na walorze (anty)artystycznym, zgodnie z hasłem postprymitywistów: “nawet zły artysta ma prawo żyć i tworzyć, a każdy odbiorca ma prawo go zjechać lub nie”. Jest to także okazja, by zmierzyć się z zawyżoną samooceną własnych zdolności wokalnych (na zasadzie: “a czy ja bym w tym miejscu też nie uciął koguta?”) i odnotowanie, jakie błędy najczęściej się popełnia. A tak w ogóle program jest zwierciadłem, w którym odbija się społeczeństwo. Kogóż tam nie ma: uczniowie, studentki, emeryci, ochroniarze, urzędniczki, ślusarze, gospodynie domowe, spawacze, biznesmeni i bezrobotni… Jedni chcą się tylko pokazać w telewizji, inni są święcie przekonani, że naprawdę mają talent, jeszcze inni na nic konkretnego nie liczą, po prostu zamierzają przeżyć jakąś przygodę. Wielu jednak uczestnikom entuzjazmu i chęci nie brakuje, a nawet mają ich więcej niż talentu.
Obejrzałem sobie wyimki z pierwszych czterech sezonów, emitowanych w latach 2009-2012. Tego typu antologie “prikolnych nomierow” (starałem się omijać nagranie, jeżeli tytuł zawierał określenia wartościujące typu “debiły”) wrzucane były potem na Youtube przez różnych userów i w różnej jakości, więc skupiłem się na trzech zestawach godzinnych i jednym półgodzinnym. W tym ostatnim, z IV sezonu, zetknąłem się też ze specyficznym signumem temporisem w postaci informacji w zamykanym oknie: “Imigracja do Europy, obywatelstwo Węgier – informacja pod spodem filmu”.
Kandydatów na talenty oceniało trzyosobowe jury, władające straszliwą mocą wciśnięcia czerwonego przycisku, oznaczającego “wystarczy”. Tworzyli je: Ihor Kondratiuk, weteran prowadzenia teleturniejów (od 1985), sprawiający wrażenie najbardziej zblazowanego, dziennikarka Sława Frołowa, która bardzo fotogenicznie wyraża zdumienie, szok i zażenowanie, oraz łysy choreograf Wład Jama, najbardziej tolerancyjny/wytrzymały – zazwyczaj nażymał knopkę jako ostatni. Wszyscy troje są bardzo wstydliwi, przy “odważniejszych” uczestnikach odwracają wzrok albo zasłaniają twarze notatkami, a gdy jedna tancorka z IV sezonu na koniec numeru zaprezentowała części niesforne (przez rajstopy, but still), Wład schował się pod stołem.
Interesująca jest kwestia językowa, swego rodzaju ilustracja ukraińskiej dwujęzyczności. Spośród jurorów Ihor mówi po ukraińsku, pozostała dwójka po rosyjsku, kandydaci na talent są tacy i owacy, zaś wszyscy doskonale się nawzajem rozumieją. Nie jest rzadkością sytuacja, gdy wykonawca mówi po ukraińsku, a śpiewa po rosyjsku, jurorzy zadają mu pytania w języku rosyjskim, zaś komentarz z offu i napisy są po ukraińsku.
Uczestnicy zazwyczaj śpiewają, w drugiej kolejności tańczą, niektórzy śpiewają i tańczą. Dość rzadko grają na jakimś instrumencie, nawet na byle gitarze. Do ewenementów należał Andriej, facet w średnim wieku i rockerskim imażu (długie włosy, kamizela, bandana, ciemne okulary), który szatkował na bałabajce Ty ż mene pidmanuła oraz Hotel California, ten ostatni śpiewany “po norwesku”. Przez cały swój występ nawet nie widział jurorów, będąc przekonan, że siedzą na balkonie. Gdyby tak chociaż bałałajkę miał nastrojoną…
W kategorii tanecznej stosunkowo najczęściej zdarzały się sceny gorszące, połączone z – czasami bardziej niż sugerowaną – ikonografią średniowiecza. Kontrast dla nich stanowiła 53-letnia bezrobotna Swietłana, podająca się za reinkarnację Isadory Duncan. Ubrana w rurki, biały cwiter w czarne wzorki oraz czerwony szal, wykonała własny układ do Wagnerowskiego “Cwału walkirii”, niezupełnie robiący wrażenie. Na krytykę odpowiedziała, że ona nie balerina, a filozof, i że ona tu stańcowała swoją filozofię życia. Hojotoho!
Do rzadszych form aktywności należały działania komediowe (choćby sobowtór Julii Tymoszenko), występy iluzjonistyczne, a także pokazy z udziałem zwierzętów. Te ostatnie oglądałem z przykrością, bo to niepotrzebne stresowanie fauny, jednak kiedy pojawiła się treserka kotów, której występ w dużej mierze polegał na łapaniu kotów spaprykowywujących w te pędy za kulisy, nie mogłem oprzeć się poczuciu Schadenfreude – wobec treserki, rzecz jasna. Kto próbuje tresować koty, ten w końcu wyStresuje – je albo sam się!
Dominowały wszakże popisy wokalne. Sam śpiew niektórym nie wystarcza – wzbogacają go o dodatkowe elementy i śpiewają z zamkniętymi ustami albo wisząc głową w dół. Co prawda w tym ostatnim przypadku facet śpiewał na tyle dobrze, że miałby spore szanse, gdyby nawet nie wisiał, i zresztą jury przepuściło go ze względu na śpiew, a nie na zwis.
Nie miał takich szans 26-letni kierowca Aleksander, wykonywujący piosenkę Borisa Mojsiejewa Gołubaja łuna. Chłopak nie miał słuchu i zamiast śpiewać, po prostu recytował. Trema żarła go tak potwornie, że nie sposób było nie współczuć, widząc jego przerażone spojrzenie i drżącą rękę z mikrofonem. Do tego pomylił tekst, a w pewnym nawet momencie obsunął mu się akcent. Doszło do tego, że sami jurorzy zaczęli mu pomagać, poddając rytm. Aleksander powrócił w trzecim sezonie, gdzie nadal nie był dobrym śpiewakiem, ale przynajmniej tak się już nie stresował.
Nie wiem, jak to było w polskim Mam talent czy wersjach anglosaskich, ale w wersji ukraińskiej stosunkowo sporo wykonawców prezentowało własne, napisane przez siebie piosenki, o treści zazwyczaj dość banalnej, z częstochowskimi rymami itp. Niektórzy próbowali się podlizać żyrorom, pisząc piosenki na ich temat lub robiąc dla nich striptis.
Do najbardziej pamiętnych przypadków należał Maksym Doszi z Odessy, uprawiający, jak się przechwalał, “ekspierimientalno-altiernatiwnyj rep” połączony z mieszaniem języków rosyjskiego i angielskiego. Choć zupełnie nie kumalski hip-hopu, słyszałem przecież, że to cienizna. Sam wykonuwacz nie był wobec siebie tak krytyczny. Wykłócał się z jurorami, zarzucając im, że nie rozumieją jego geniuszu, a na koniec, odchodząc za kulisy, rzucił groźnie: “Ja tu jeszcze wrócę!”. Istotnie, w trzecim sezonie Maks pojawił się znowu, tym razem brodaty i w łososiowej koszuli, a kiedy ani publika, ani jurorzy nie padli wszyscy czołem jednym kołem, odstawił pokaz bucery, nazwał Kondratiuka sprzedajnym i zapowiedział, że w 2017 roku będzie już śpiewał z Lady Gagą, o ile ona dożyje. Kiedy go zguglałem, okazało się, że chłopina, znany także pod pseudonimem artystycznym Cruel Addict (który sam na własne potrzeby tłumaczy jako “Żestokij Wlijatiel”), jest w runetach swoistym bekocelebrytą, w dużym skrócie – ichniejszym odpowiednikiem Lecha Rocha Pawlaka, tylko bardziej hardkorowym, być może wymagającym specjalistycznej pomocy.
Moim faworytem pozostaje lecz 37-letni ślusarz Dmitrij z Krzywego Rogu, który wystapił w stroju piłkarskim i zaprezentował “piosenkę” własnego autorstwa, pod nieskomplikowanym tytułem “Dynamo Kijew – sztanga!”. Był to ciekawy w swym prymitywiźmie przykład muzyki naiwnej, z pozbawionym większej struktury skandowaniem zamiast śpiewu oraz akompaniamentem nietrzymającym się żadnej tonacji (przypuszczalnie sam byłbym w stanie coś takiego ulepić na swoim synciaku Casio, którego z piętnaście lat nie używałem). Dla jurorów było to doświadczenie tak wstrząsające, że Sława i Ihor wcisnęli guzik równocześnie. Za to Wład skomentował: “Sala mnie zaraz zabije, ale… mnie się podobało!”
Czy coś wyniosłem z tego programu? MNÓSTWO!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz