W
internetach rok 2016 uchodzi za wyjątkowo parszywy. Praktycznie co
tydzień pojawiała się informacja o śmierci jakichś sławnych
ludzi, wśród których znaleźli się zarówno artyści, których
ceniłem, jak i jedna z pierwszych niespokrewnionych ze mną osób,
jakie pozytywnie oceniły moją pisaninę, dawno temu. W polityce
krajowej i zagranicznej miało miejsce wszelakie syfistwo, nie za
wesoła była też kondycja środowiska naturalnego. Z Włoch zaczęły
dochodzić niepokojące doniesienia o wzroście aktywności
superwulkanu, przy którym Wezuwiusz to szczeniak, zaś Axl Rose został
wokalistą AC/DC. Dla mnie jednak miniony rok, pomimo pewnych
downsajdów, nie był taki znów najgorszy.
Byłem w kilku miejscowościach,
głównie w kraju. Zacząłem się udzielać towarzysko w mieście
Cz. W dziedzinie książkowej udało mi się zrealizować plan – co
do ilości (15), ale nie co do tematyki, bo sterta książek o
Chinach, którą miałem przeczytać, od roku leży odłogiem, a
zamiast niej czytałem głównie o obu wojnach światowych. Co do
płyt, to zdobyłem ich aż tyle (38!), że nie nadążałem z
opisywaniem na blogu. Która była moja ulubiona? Wygląda na to, że
The Darkness – One Way Ticket to Hell …and Back. Zarówno
w dziedzinie muzyki, jak i litratury dokładną statystykę
przedstawię później. Jeśli idzie o filmatografię – obejrzałem
parę filmów, raz nawet byłem w kinie, ale rok zdominował serial o
lekarzu zwanym Grzegorzem Domem.
W
dziedzinie twórczości ludowej udało mi się skończyć jedną
opowieść, zacząć drugą (całkiem nieźle przyjętą) i porządnie
skontynuować trzecią (były nawet seksy). Nieco marniej wyglądały
moje osiągnięcia pod sztandarem Kolonasa Waazona, ale wiąże się
to w pewnym stopniu ze stosunkowo niższą aktywnością
Niezatapialnej Armady w tym roku.
Styczeń
Styczeń
był miesiącem, w którym zmarł David Bowie, pożegnawszy się
wysoko ocenianą płytą Blackstar. A co tymczasem działo się
u mnie? Po prawie sześciu latach znalazłem w szafie tureckie
przyprawy, które kupiłem gdzieś na poboczu w Anatolii jako
pamiątkę dla przyjaciół, a potem zgubiłem. Teraz są już po
terminie ważności… ;( Prócz tego poszedłem se rekreacyjnie do
chirurga.
Podobnie jak w zeszłym roku, styczeń
przyniósł silną chaję na Niezatapialnej Armadzie – daleką
wprawdzie pod względem natężenia od Draki z Tradycjami. Tym razem
chodziło o oburz autora opka pod tetułem “Arena”, którego
główny bohater był tak potwornym bucem, że aż bucometr nam się spalił.
Luty
2016 był
rokiem przestępczym, luty przeto miał 29 dni. Tego wyjątkowego dnia
dobiegła końca historia, która angażowała mnie od blisko
czterech lat. Wybrałem się do Warszawy pospacerować se
trochę oraz kupiłem se statyw fotograficzny, którego i tak nie
używam.
Marzec
Zimą i
wczesną wiosną całkiem mi się zdezintegrował mój stary rower,
na którym jeździłem od 2001 roku. Ponieważ chwilowo nie było
mnie stać na zakup nowej masziny, postanowiłem zrealizować plan, z
którym nosiłem się od czterech lat, czyli odświeżyć rower po
dziadku. Sprowadziło się to do wymiany opon i montażu hamulca.
Któregoś razu przy pompowaniu pompka wybuchła mi w ręku.
Tymczasem u
mego teścia nieznany sprawca, zdecydowanie nie bóbr, własnymi
zębami ściął drzewo w ogródku – tylko jedno i w dodatku
pobielone.
Kwiecień
Marcokwiecień
przyniósł znaczne zmiany w stanie zwierzyny okołodomowej. Pod
koniec marca nadeszła z Mazur smutna wiadomość, że kot Bolesław,
w rodzinie od 9 lat, odszedł do przodków. Jeszcze wcześniej, zimą,
stado zewnętrzne straciło dwie członkinie.
Na początku
kwietnia zmieniła się za to sytuacja na działce. Z niewiadomej
strony przyszła nieznana dotychczas kotka i porodziła w stajence
kurniku dwoje młodych. Ojca nie stwierdzono. Początkowo planowano
znaleźć im dom, ale w końcu się do nich przywiązano i zostały
(choć podejrzewa się, że matka prowadzi podwójne życie i
pomieszkuje gdzie indziej). Kot Ablack i Kreska rosną jak na
drożdżach i w kręgach rodzinnych cieszą się statusem wręcz
kultowym. Efekt uboczny był jednak taki, że Gościu się obraził i
tyle go widziano.
W kwietniu
też dokonałem strategicznego zakupu. Ponieważ w dziadkowemu
rowerze posypała się przekładnia, nie było wyjścia: musiałem se
kupić nową maszinę. Zamówiłem ją przez internety z odbiorem w
sklepie, pod sklepem własnymi ręcami zmontowałem i od razu
pojechałem do domu. Różnica z poprzednimi rowerami była
kolosalna.
Maj
W mieście
Cz. nastąpiły drastyczne zmiany w kursowaniu tramwajów, a to
dlatego, że rozpoczęto remont przejścia podziemnego pod
torowiskiem na Alei Wyzwolenia, koło dawnego “Mleczarza”. W
związku z tym tramwaje zaczęły jeździć dopiero od trzeciego
przystanku, na dawnej pętli przy Promenadzie Czesława Niemena
(dawniej XXX-lecia PRL), ruch kołowy także uległ ograniczeniu, a
ja jako rowerzysta nie mogłem już jeździć “pod tunelem”,
tylko musiałem przekraczać dwupasmową jezdnię i nieczynne
torowisko przez prowizoryczne zebry. W chwili pisania tych słów, to
znaczy 1 stycznia roku MMXVII, remont jeszcze się nie zakończył
(choć w międzyczasie wyporządkowano kilka innych kawałków dróg
w mieście).
Maj stał
pod znakiem wycieczek indywidualnych. Małżonka wybrała się wraz z
kowerkerami do Budapesztu, a ja pojechałem do Chrocławia na
Dni Fantastyki, gdzie za bardzo w program się nie wdrożyłem, ale
za to spotkałem ludzi z internetów, a nawet z Norwegii.
Czerwiec
W czerwcu
po raz pierwszy w tym roku odbyłem tradycyjną wyprawę do
mazurskiego buszu, gdzie ścigałem się z dzikiem, nosiłem
opał, a przed telewizorem byłem świadkiem Brexitu. Poza tym udało
mi się nawiązać współpracę z pewnym niszowym wydawnictwem (nie,
nie jako autor).
Lipiec
Wyskoczyłem
na wycieczkę rodzinną do Toruni i Bydgoszczu, a w drodze powrotnej
udało się zahaczyć jeszcze nawet o miasto The Boat. Do słynnej
Kaziufaktury jednak nie zajrzałem, bo kierowca zakałapućkał się
w układzie łódzkich ulic i skręcił nie w tę stronę.
Lipiec
upływał pod znakiem Światowych Dni Młodzieży, więc na wszelki
wypadek starałem się zostawać w domu w czasie największych
tłoków. Co ciekawe, pewną ilość pielgrzymów napotkałem także
w Toruniu – m.in. z Nowego Meksyku i Nowej Gwinei.
Prócz tego
pojechałem na ślub dalszego kuzynostwa małżonki w Brooklynie
Radomszczańskim. Duże niedopatrzenie, że nie wziąłem ze sobą
sztucznego węża, który niechybnie pomógłby niektórym lokalsom
na długo zapamiętać tę imprezę. Byłem zresztą na samym weselu,
nie na ślubie (częściej spotyka się sytuację odwrotną). Jakieś
pół godziny przed ceremonią zadzwonił do mnie w panice sąsiad z
dołu: “Ależ mospanie, mnie kapie po głowie!” Musieliśmy z
teściem zapakować się w samochód i co koń mechaniczny wyskoczy
wracać na chatę, gdzie pękła jakaś rura, zakręcić wodę i
omówić sprawę z blokowym hydraulikiem. Kiedy wróciliśmy na wieś,
nabożeństwo ślubne już dobiegało końca. Strach pomyśleć, co
by było, gdyby to żeniło się kuzynostwo z Kanady…
Sierpień
Drugi
miesiąc wakacyjny spędziłem częściowo na Wolinie, z
okazjonalnymi wypadami na Uznam. Zdarzyło mi się też zajrzeć do
Reichu, a przy okazji kupiłem sobie wypasione kapturu oraz indyjską
koszulę do kolan.
Wrzesień
W tym
miesiącu wszystko płynęło całkiem normalnie. Do nielicznych
istotnych zdarzeń należał drugi wyjazd na spacer do Warszawy. Na
rowerze jeździłem tak często, że po pewnym czasie w komunikacji
miejskiej czułem się nie na swoim miejscu. Dostrzegłem też w
mieście Cz. ludzi rzucających jajami w kapitalizm.
Natomiast
na Armadzie Waazona pojawiła się analiza utworu wyjątkowej urody,
jakim był straszliwy fanfik do “Lalki”,
opowiadający dalsze dzieje Wokulskiego, który po swojej rzekomej
śmierci pod ruiną zrobił majątek w Anglii i teraz funkcjonuje
jako lord Golden – a biorąc pod uwagę jego zachowanie, należałby
mu się raczej ustanowiony przez niezrównaną Marguerite tytuł księcia Bucichama. W pakiecie Henryk Szlangbaun (sic!) oraz
Izabela jęcząca do rana.
Październik
Wydarzeniami,
które wstrząsnęły krajem, były ogólnopolski strajk kobiet oraz
Czarny Protest, powszechnie zresztą w internetach utożsamiane,
czego skutkiem są flejmy pt. “kto był prawdziwym tró
organizatorem”. Wiadomo jedno: była moc, a symbolu parasolki
akurat nikt nie wymyślił, bo zrodził się spontanicznie i z
potrzeby chwili – owego dnia konkretnie lało.
W
międzyczasie wybraliśmy się z małżonką do Krakowa, wymieniliśmy
w domu parę oknów, zgubiliśmy szalik i znowu poszliśmy
rekreacyjnie (my, BW) do chirurga.
Listopad
Drugi raz
pojechałem na Mazuty i znów byłem tam świadkiem bulwersującego
wydarzenia potylicznego w postaci wyboru Donalda Trumpa na prezydenta
US of A. Poza tym pracowałem.
Grudzień
Grudzień
upływał pod znakiem przygotowań do okresu
bożonarodzeniowo-noworocznego i robienia jednej roboty za drugą. W
drugi dzień świąt byłem na mszy na Jasnej Górze; młody ojciec
(zakonny, rzecz jasna) odstawił kazanie, jakiego dawno nie słyszałem
Przy okazji dnia św. Szczepana zaserwował nam sporo eschatologii,
suto doprawionej własnymi przemyśleniami, z ogólnym wnioskiem, że to całe męczeństwo to w sumie fajna sprawa, Rozbrajająco przyznał:
“gdybym miał do wyboru kulkę w łeb albo 40 lat ascezy, tobym
wybrał kulkę w łeb”. Zacząłem się poważnie zastanawiać, co
oni za ziółka uprawiają w swoim klasztornym ogrodzie.
Piosenkę roku tradycyjnie trudno wybrać, ale przyjmijmy, że było nią Seek
And Destroy The Stooges, które już tu wcześniej nazwałem "archetypicznym czadem". I’m a street-walking cheetah with a
heart full of napalm… Linku nie będzie, bo nie mogę znaleźć
wykonania, które by mi odpowiadało. Był jeden niezły kower, ale to nie to samo.
Słowo
roku: “syfistwo”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz